Mariola Monczak

Kolacja One

Mariola Monczak

Mariola Monczak urodziła się we Wrocławiu, gdzie ukończyła Technikum Gastronomiczne przy Zespole Szkół Gastronomicznych we Wrocławiu. Została technikiem technologii żywienia. Doświadczenie zawodowe zdobywała, pracując we wrocławskiej restauracji „Pod Papugami” najpierw jako młodszy kucharz, potem jako zastępca szefa kuchni. Od 2013 r. do dnia dzisiejszego jest szefową kuchni w tej popularnej restauracji w rodzinnym mieście.

Jest dumna z udziału w telewizyjnym show „Top Chef”, stażu w Instytucie Paula Bocuse w Lyonie. Zajęła I miejsce w „Kulinarnym Rajdzie Mistrzów Haston City Hotel” oraz brała udział w finale Pucharu Polski 2013. Odbyła wiele szkoleń prowadzonych przez najlepszych szefów kuchni w Europie. Obecnie udziela się w akcjach społecznościowych dotyczących kuchni, gotowania, zdrowego żywienia.

Uwielbia dzielić się wiedzą i twierdzi, że w ten sposób dziękuje za zaufanie, którym została obdarzona na początku swojej drogi. Najnowszym projektem, w którym bierze udział wraz z innymi kolegami po fachu z jej miasta jest współpraca z Wrocławską Szkołą Gastronomiczną.

Twardzielka z misją...

Skromna, pracowita i wdzięczna za to, co dostała. Doskonale rozumie znaczenie słowa pokora, co nie jest oczywiste wśród szefów kuchni. Lubi i umie dzielić się wiedzą, doświadczeniem, bo kiedyś ktoś podzielił się z nią i uwierzył, że da radę. Poznajcie Mariolę Monczak, szefową kuchni wrocławskiej restauracji Pod Papugami.

Kiedy postanowiłaś, że zostaniesz kucharzem?

Zawsze interesowało mnie żywienie ludzi, skończyłam średnią szkołę gastronomiczną. Rozpoczęłam studia na kierunku technologia żywienia, ale po pierwszym roku je przerwałam, bo mi się nie podobały. Postanowiłam, że w takim razie pójdę do pracy, a potem, w razie czego, wrócę na studia. Przez to mój tato chyba ze dwa lata ze mną nie rozmawiał.

To był pierwszy krok w stronę profesjonalnej kuchni? Jak znalazłaś pracę?

Przeczytałam ogłoszenie w gazecie – wtedy jeszcze czytało się gazety (śmiech), że nowo otwierająca się restauracja na wrocławskim rynku szuka kucharzy. Poszłam tam, z CV w ręku. I tam się zderzyłam z pierwszą ścianą.

Co się stało?

Szef powiedział, że on dziewczyn nie przyjmuje, bo dziewczyny są słabe… że płaczą i nie dają rady na kuchni.

I co ty na to?

Zaniemówiłam. Ale kolega, który był ze mną, powiedział – niech pan da jej szansę, nie pożałuje pan. No i tak rozpoczęłam pracę w tej restauracji, od najniższego szczebla – młodszego kucharza. I pomału udowadniałam, na co mnie stać. Pracuję w tym miejscu już 18 lat. 4 lata temu zostałam szefem kuchni i teraz ja zatrudniam (śmiech).

Dziewczyny, czy chłopaków?

Zawsze dam szansę dziewczynie. Nie kieruję się ich doświadczeniem.

Tyle lat w jednym miejscu. To w tej branży dziwne. Nie znudziło ci się jeszcze?

Ćwiczę swoją samodyscyplinę (śmiech). Cały czas szukam wyzwań i przygód, ale to nie musi być zmiana pracy. To mogą być różne staże, których zawsze mi mało, pomysł na wzięcie udziału w programie Top Chef, czy wreszcie projekt Dr Irena Eris Tasty Stories, do którego zaproszenie przyjęłam z wielką radością.

Gdzie upatrujesz zawodowych wzorców?

Instytut Paula Bocuse’a w Lyonie. Żałuję, że mogłam tam być tylko jeden tydzień. To dla mnie wzór szkoły dla kucharzy. Nie wierzyłam w to, co zobaczyłam. Niezwykła atmosfera, wszyscy ubrani w jednakowe fartuchy, wszędzie słychać „Oui, chef”. W pierwszej klasie zaczynasz od nauki zamawiania i przyjmowania towaru. A w ostatniej klasie jest nawet marketing i zarządzanie – wtedy chodzisz na zajęcia w garniturze lub kostiumie z białą koszulą. Uważam, że tak powinna wyglądać szkoła gastronomiczna.

Instytut zrewolucjonizował twój styl gotowania?

Nie. Potwierdził za to moje umiejętności. Przekonałam się, że moja wiedza nie odbiega od tego, czego uczą w Lyonie. Chociaż było też kilka odkryć – na przykład jeżowce, które mnie kompletnie zaskoczyły. Albo cały dzień z foie gras, nawet deser. Nie wierzyłam, że tak można!

Z tego co wiem, Ty też masz zacięcie pedagogiczne i czujesz misję dzielenia się wiedzą?

Tak, dzieje się tak dzięki mojemu koledze, Krystianowi Skwierzowi, który wcielił w życie wspaniały pomysł na współpracę szefów kuchni z Zespołem Szkół Gastronomicznych we Wrocławiu. I w ramach tego projektu, co jakiś czas prowadzimy tam zajęcia. To korzyść dla obu stron – uczniowie mają okazję zobaczyć inny styl gotowania, poznać nas – szefów, a my – zyskujemy nowych pracowników, którzy często po ukończeniu nauki zgłaszają się do konkretnych, wybranych osób.

Jaki trzeba mieć charakter, żeby być kobietą – szefem kuchni?

Trzeba być pracowitą i charyzmatyczną. Szara myszka nie wybije się na szefa. W kuchni trzeba pokazać swoje „ja” w całej okazałości. Jeśli dziewczyna tego nie ma wypracowanego, musi się szybko nauczyć. Potrzebna jest też konsekwencja i stanowczość. A także szybkość i pewność podejmowania decyzji, bo w kuchni nie ma czasu na dywagacje.

A jaką ty jesteś szefową?

Wymagającą. Nienawidzę kłamstwa i oszukaństwa, a doceniam talent. Miałam kiedyś takiego młodego kucharza, Mateusza – niepokorny był, ale miał świetny smak i zawsze mówił szczerze. Jak ocenialiśmy nowe dania, to wprost – za słone, za kwaśne, itp. Kilka razy chciał się zwolnić, ale cierpliwie go przekonywałam, że nadaje się do tej pracy. Teraz już pracuje gdzie indziej, ale gdy potrzebuję dodatkowych rąk do pracy, zawsze przyjdzie mi pomóc.

Czy w twojej wymarzonej restauracji pracowałyby same kobiety?

Nie… Mieszany zespół jest dobrym pomysłem. W tym zawodzie warto zwracać uwagę zarówno na męski, jak i na żeński punkt widzenia.

A co sądzisz o „kobiecych” nagrody w branży – Kobieta Roku, Kobieta – Szef?

Z jednej strony to dobrze, bo kobiety nie są doceniane. Mało z nich ma odpowiednią siłę przebicia. Ale z drugiej – zamyka im to drogę do bezpośredniej rywalizacji z mężczyznami, w której miałyby zdecydowanie równe szanse.

Do jakiego dania porównałabyś się i dlaczego?

Hmm, coś z początku ostrego, co łagodniałoby w miarę jedzenia… Całym sercem identyfikuję się z „pomaczajką” mojego taty. To podsmażony boczek z kwaśną śmietaną i jajkami. Do tego smaży się naleśniki i macza w tej „pomaczajce”. To smak mojego dzieciństwa, danie zagadka, nie wiadomo skąd. Moi znajomi mówią, że ja też jestem tajemnicza – nie widać po mnie czy jestem szczęśliwa, czy nie, czy coś mnie boli…

A kim byłabyś, gdybyś nie zostałabyś kucharzem?

Nauczycielem. Mało jest ludzi, którzy chcą i lubią uczyć innych. A takiej młodej osobie, która do mnie przychodzi, muszę poświęcić bardzo dużo czasu.

Oddajesz to, co kiedyś sama otrzymałaś?

Tak. Wiele zawdzięczam mojemu pierwszemu szefowi. Dawał mi zawsze najtrudniejsze zadania, bo uwierzył we mnie. Kiedyś była na przykład moda na galantyny i galarety – te ciężkie potrawy znakomicie wykształciły moją technikę (śmiech).

A tato już z tobą rozmawia?

Oczywiście, był bardzo dumny, kiedy zostałam szefową kuchni. Choć czasem jeszcze wspomina, że może bym jednak te studia zrobiła…

Comments are closed.