Mariusz Jamroszczyk

Krynica Zdrój

Mariusz Jamroszczyk

Jego kulinarna przygoda rozpoczęła się już w rodzinnym domu pod okiem babci, która umiejętnie rozbudzała miłość Mariusza do gotowania i stworzyła niezapomniane smaki dzieciństwa za pomocą pysznych pyz drożdżowych z pieczenią, knedli z truskawkami, pierogów z jagodami czy też sławetnych pączków. Konsekwencją tego była edukacja w Liceum Gastronomicznym w Kaliszu oraz zdobywanie doświadczenia na kolejnych szczeblach kariery w restauracjach hotelowych.

Trzyletnia przygoda szefowania na prywatnym jachcie żeglującym w okolicach Florydy pozwoliła odkryć nowe smaki i niezwykłe produkty. Udział w konkursie Festiwal Sielawa Blues przyniósł mu zwycięstwo, a w Spotkaniach ze Ślimakiem – drugie miejsce. Był organizatorem Pierwszego Konkursu Kulinarnego Młodzików w Zegrzu.

Od kwietnia 2015 stanął za sterami wówczas nowo otwierającej się restauracji Bałtowski Zapiecek na terenie największego w Polsce Bałtowskiego Kompleksu Turystycznego. Wyszukany klimat XIX wiecznego dworku, w którym działa restauracja, łączy to co kocha najbardziej – tradycyjną polską kuchnię wykorzystującą lokalne produkty i świętokrzyskie smaki. Chętnie osobiście wyszukuje najlepsze produkty u takich gospodarzy, który podobnie jak on wkładają serce w to, co wytwarzają.

Niespotykanie spokojny człowiek...

Z niejednego pieca jadł chleb, ale na dobre zadomowił się w świętokrzyskim Bałtowie.

Pewny siebie, konsekwentny w działaniu, umie ustawić zespół w kuchni i stworzyć dobry klimat do pracy. Poza gotowaniem, ma jeszcze jedną pasję. Jaką?

Jak zareagowałeś na propozycję udziału w Dr Irena Eris Tasty Stories?

Ucieszyłem się, bo to naprawdę fajne wydarzenie. Janusz Myjak, pokazywał mi wcześniej filmy z ubiegłych lat i opowiadał, co się działo podczas kolacji. To moje klimaty, czyli blisko natury. Sam mieszkam teraz w lesie. Restauracja, którą prowadzę w Bałtowie, usytuowana jest przy stoku narciarskim, w otoczeniu zieleni i gór. Natura, górskie plenery – to pasuje do mnie i do mojego charakteru.

A jaki masz charakter?

W tej chwili – spokojniejszy.

Nie zawsze tak było?

Nie… (śmiech). Kiedyś praca wymagała ode mnie spięcia i stanu podwyższonej gotowości przez cały czas. Ale cztery lata temu przyjechałem do Bałtowa i zmieniłem się. Uspokoiłem się, wyciszyłem się… Zmiana zdecydowanie na lepsze. Kiedyś życie płynęło mi szybko, było słabo zaplanowane, a teraz jestem w stanie to ogarnąć.

Kucharz i zaplanowane życie, da się tak?

Nie do końca oczywiście, ale uważam, większość pracy da się zaplanować. Tak z osiemdziesiąt procent. Ten zawód nie jest do końca przewidywalny, bo pracujesz z ludźmi, a ludzie są różni. Mam trzydzieści lat doświadczenia w zawodzie i pewne sytuacje umiem już przewidzieć.

Musisz być bardzo wymagającym szefem.

Przyznam, że na początku pewne tarcia były. Jednak musiałem twardo postawić na swoim, żeby robić kuchnię, taką, jak chcę. Nie mogłem się poddać załodze, wdrażałem własny plan i pomysł na restaurację. Dziś, po czterech latach, dotarliśmy się już i wiemy, czego każda ze stron może się spodziewać.

Mówisz, że jesteś spokojny i wyciszony. W takim razie do jakiej potrawy porównałbyś się obecnie?

Hmmm… Stek, ale już zdjęty z ostrego ognia. Bo ja jestem teraz taki, “odpoczywający” (śmiech). Nie smażę się na ostrym ogniu wymagań i oczekiwań, tylko pomalutku dochodzę sobie z boku…

Dlaczego zostałeś kucharzem?

To był absolutnie świadomy wybór. Powiem szczerze – bardzo duży wpływ na decyzję miała moja babcia. Często z nią przebywałem, a ona, jak to babcia, gotowała, piekła, robiła pączki i pasztety. Przygotowywanie rodzinnych imprez, krojenie sałatki, czy kulanie pączków – mogłem w tym uczestniczyć, choć marny był ze mnie wtedy jeszcze pomocnik. Z drugiej strony – miałem w Szczecinie rodzinę, w której byli marynarze. A ja zawsze chciałem pływać na statkach.

Byłeś kucharzem na statku?

Tak, przez trzy i pół roku pracowałem jako kucharz na Florydzie, na prywatnych jachtach.

Podobało ci się?

Bardzo. Był nawet taki moment, kiedy rozważałem przeprowadzkę do Stanów. Ale żona, zdeklarowana domatorka, powiedziała – stop, absolutnie nie ma takiej opcji, żebyśmy wyjechali z Polski.

A jak Twoja żona znosi częste nieobecności męża w domu?

Teraz nie ma problemu, bo sama prowadzi biznes gastronomiczny.

Kucharza zrozumie tylko drugi kucharz?

Tak, to prawdziwe powiedzenie. Do momentu, kiedy żona, wcześniej wychowując dzieci, nie zaczęła mieć związku z gastronomią, to pretensje były. Że nie odbieram telefonu, że jestem zmęczony i śpiący. Ale teraz, gdy od kilku lat pracuje w tej branży, nie robi mi już takich wyrzutów.

Pamiętasz swoją pierwszą, samodzielnie przygotowaną potrawę?

Pierwszą potrawą, którą faktycznie gotowałem była zupa, zalewajka. Ale przedtem – jajka. Jako dzieciak, wiadomo, biegałem z kluczem na szyi. Wracałem ze szkoły, rodziców nie było, a ja głodny. I postanowiłem kiedyś ugotować sobie jajka na twardo. Ale źle obliczyłem czas. Skończyło się na tym, że dogotowywałem je później, trzymając kombinerkami (śmiech). Natomiast zalewajka naprawdę mi wychodziła i nawet czasem dostawałem wręcz od mamy zlecenie, żeby ją ugotować. Mieliśmy taką znajomą panią w sąsiednim bloku, która robiła żur. I na tym żurze z własnego zakwasu robiłem moją zalewajkę. Często dodawałem do niej co tylko miałem pod ręką. Do dziś lubię tak gotować – otwieram lodówkę i przygotowuję posiłek z tego, co mam.

Czyli w domu uprawiasz freestyle’owe gotowanie?

Nie lubię marnować jedzenia.

Masz trójkę dzieci, czy któreś z nich zamierza pójść w ślady taty?

Najstarsza, Malwina, jest w szkole o profilu wojskowym. Marceli wybrał mechanikę samochodową. Najmłodszy, Milan, dostał się właśnie do szkoły gastronomicznej, do klasy cukierniczej. Muszę przyznać, ma dryg do gotowania. Gdy wchodzi do domu natychmiast rozpoznaje, co się gotuje. Czy zostanie cukiernikiem? Zobaczymy, dziś dzieciakom plany często się zmieniają.

A ty, znając blaski i cienie tego zawodu, pochwalasz wybór syna?

Nigdy nie ingerowałem w wybory edukacyjne moich dzieci. Czas pokaże…

A kim ty byś został, gdybyś nie był kucharzem?

Ogrodnikiem! Uwielbiam pracę w ogrodzie.

Uprawiasz dla siebie warzywa?

Nie, bo równie mocno kocham zwierzęta – mam trzy psy, które biegają luzem po ogrodzie. Warzywnik wymusiłby na mnie ograniczenie ich wolności. Natomiast uwielbiam pracować w ziemi, przycinać, kosić trawę. Sadzenie nowych roślin sprawia mi prawdziwą radość! W ten sposób też odpoczywam.

Comments are closed.