Marcin Pławecki

Krynica Zdrój

Marcin Pławecki

Po ukończeniu szkoły gastronomicznej w Bochni i terminowaniu u szefów kuchni w różnych częściach kraju, powrócił do rodzinnej Laskowej z misją otwarcia własnej restauracji. Z domu rodzinnego wyniósł świadomość produktu i uważność, aby jeść dobrze i zdrowo.

Obecna autorska restauracja Marcina Pławeckiego – Gęś w dymie – działająca od początku 2016 roku, to jego oczko w głowie, jak i jego żony i współwłaścicielki Katarzyny Pławeckiej. Nazwę restauracja zawdzięcza hodowanym w jej sąsiedztwie, obok różnych gatunków drobiu – gęsiom, które w sezonie przechadzają się po zielonym pastwisku. Przy restauracji znajduje się też ogród warzywny i sad, z których produkty trafiają wprost do kuchni. Jest dumny, że doprowadził do tego, że jego kuchnia jest oparta w dużej mierze na produktach z własnej hodowli i własnych upraw. Coraz więcej gości to docenia. I coraz częściej są to osoby przyjeżdżające z daleka, specjalnie dla jego kuchni.

Ta wyjątkowa, rodzinna restauracja, z kartą w której nie brakuje odważnych połączeń, na przykład owoców morza z grzybami czy z mięsem, w tym z dziczyzną, posiada rekomendację Slow Food i znalazła się w finałowej 12-te konkursu Wine&Food Noble Night 2019.

ZAKOCHANY W NATURZE

Trendsetterem stał się już za młodu, kiedy to u rodziców jadał zapiekanki z pieczarkami jeszcze zanim stały się przebojem polskiego streetfood'u. Uwielbia bawić się ze swoimi dziećmi, które stanowią dla niego idealną odskocznię od tego, co dzieje się na parterze jego domu.

Jeżeli nie byłbyś kucharzem, to kim byś został?

Pewnie leśniczym. Miałem pójść do technikum leśnego, ale internat był daleko i nie uśmiechał mi się to za bardzo taki wyjazd (śmiech).

W takim razie dlaczego zostałeś kucharzem?

To zbieg różnych wydarzeń i sytuacji w moim życiu. Oraz klasycznie – u mnie w domu po prostu zawsze dużo się gotowało. Mama była nauczycielką, ale kuchnia była dla niej zawsze bardzo ważna. Zwracaliśmy się uwagę na ekologiczne produkty i zdrowe jedzenie.

Smaczne wspomnienia z rodzinnego domu?

Pamiętam zapiekanki z pieczarkami, co wcale nie jest taką oczywistą sprawą. To były lata 80. i te grzyby nie były tak ogólnodostępne jak dziś. Ale mój tata uprawiał wówczas właśnie pieczarki. I pamiętam, jak mama robiła nam zapiekanki na bagietce, takie jak kilka lat później opanowały polskie ulice.

Jaka jest Twoja kuchnia?

Określiłbym ją jako kuchnię produktu. Punktem wyjściowym jest zawsze najlepszy pod względem jakości produkt jaki zdobędę. Może pochodzić z mojego ogrodu, od rolnika obok lub, równie dobrze, mogę go sprowadzić z Hiszpanii czy Japonii. To nie ma dla mnie znaczenia. Jak już zdobędę ten produkt, to nie staram się go jakoś ekstremalnie zmienić. Jeśli kupuję wołowinę wagyu, to chcę żeby smakowała jak wagyu. Nasze dania są perfekcyjnie przygotowane pod względem technicznym, a subtelne dodatki tylko uwydatniają smak głównego produktu.

Jest jakiś szef kuchni, którego szczególnie podziwiasz?

René Redzepi i jego słynna kopenhaska restauracja Noma. Niektórzy mówili, że powinienem iść właśnie w taką stronę naturalnej kuchni. Bardzo podobała mi się też Fäviken – szwedzka restauracja z dwiema gwiazdkami Michelina, którą prowadził szef Magnus Nilssona. Tu podobieństwo konceptu zaczynało się od lokalizacji – my też jesteśmy na odludziu jak Fäviken – oraz niewielkiej skali biznesu. Nilsson wydawał dziennie kolacje tylko dla 16 osób. U nas to oczywiście niemożliwe, niemniej jednak taka idea absolutnie do mnie przemawia. Bez natłoku i presji. Goście, którzy są w stanie poczekać na danie i docenić każdy listek na talerzu.

Co Ci się najbardziej podoba w byciu szefem kuchni?

To, że jedzenie w mojej restauracji sprawia ludziom radość. I od razu powiem też, czego nie lubię – tej nieustannej presji, oceny, jakiej kucharz jest codziennie poddawany.

Jak sobie z nią radzisz?

Gram z synem w różne gry video…Tak, moje dzieci mnie skutecznie odstresowują. Są niezwykle energiczne i energetyczne – jak się z nimi trochę pomęczę, to każdy stres przechodzi (śmiech).

Praca przenosi się na grunt domowy?

Tak. Zresztą jak miałoby być inaczej, jeśli prowadzę restaurację, która znajduje się u mnie w domu. Parter to restauracja, a my mieszkamy na piętrze. Nieraz się zdarza, że kiedy goście wchodzą do restauracji, to moje dzieci machają im z okna z góry.

I tych wszystkich emocji nie da się zostawić na parterze…

Na dodatek pracuję razem z żoną. Więc podział praca – dom właściwie nie istnieje. Od samego rana, wszystkie rozmowy dotyczą restauracji.

Gdzie szukasz inspiracji do swoich dań?

Dużo czytam, szperam w internecie, lubię wiedzieć, co podaje się na świecie, jakie są trendy. Rozmawiam również ze starszymi ludźmi. Pytam o to, co kiedyś się jadało, bo lubię przywracać dawne potrawy do życia. Natura też jest dla mnie inspiracją. W moim otoczeniu jest mnóstwo ziół, warzyw, zarówno dzikich, jak i uprawianych w ogrodzie, tutejszych oraz przywiezionych z zagranicy.

Jakim daniem byłby Marcin Pławecki?

Hmmm… Długo gotowanym bulionem. Jestem perfekcjonistą, u mnie wszystko musi być przemyślane i przesycone smakiem. A to wymaga czasu, nie da się tak szast-prast…

Przyjąłeś zaproszenie na Dr Irena Eris Tasty Stories. Lubisz takie wspólne gotowanie?

Lubię. Dodatkowo spodobał mi się skład tegorocznej ekipy szefów. Mamy podobne podejście do kuchni, cenimy i szanujemy zarówno produkty, jak i tradycje kulinarne. Liczę zatem, że nasza kolacja będzie przede wszystkim smaczna!

Comments are closed.